wtorek, 2 lutego 2010
Lawendowe ciasteczka. Rozdaję.
Zapachniało. Masłem, cytrynową skórką i lawendą. O lawendzie z tegorocznych zbiorów zamkniętej w wielkiej puszce przypomniałam sobie dzięki Lisce, która dodaje jej ostatnio to tu to tam.
W całym domu pachnie latem. Pachnie mój gruby sweter i włosy. Trzy blachy lawendowych ciasteczek zaczarowały mój dom.
Czekam więc w zupełnym spokoju na zapowiadaną śnieżycę. Popijam ulubiony napój moich córek - zieloną herbatę z kostkami brązowego cukru i liśćmi świeżej mięty (znów ta mięta). I czekam.
Czy ktoś ma ochotę na lawendowe ciasteczka? Jeśli tak, napiszcie proszę Wasze ulubione krótkie letnie wspomnienie. Czekam na nie do jutra do godziny 24. Autorom dwóch najbardziej rozgrzewających opowieści prześlę lawendowe ciasteczka i lawendowy susz do własnych wypieków.
Na ciasteczka potrzebne będzie:
210 g miękkiego masła
3/4 szklanki cukru pudru
1 żółtko
szczypta soli
1 łyżka suszonych kwiatków lawendy
1 łyżka soku z cytryny
1,5 szklanki mąki
3 łyżki mąki ziemniaczanej
Składniki zagniotłam na gładkie ciasto i uformowałam wałek o średnicy ok. 4 cm. Owinięty folią spożywczą trafił do lodówki na ok. 2 godziny.
Schłodzone ciasto pokroiłam na ok. 5 plasterki, ułożyłam na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i wstawiłam do piekarnika nagrzanego do 170ºC na ok. 12 - 14 minut w temperaturze 170ºC.
Przepis pochodzi z blogu http://mojewypieki.blox.pl/html.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
15 komentarzy:
Znów poczułam się zaczarowana. Lawenda zachwyca mnie nieustannie (sypialnię urządziłam jako "lawendową krainę").
Do wspomnień wakacyjnych uwielbiam wracać, szczególnie teraz, gdy jest zimno i szaro. Zima mnie zabija, wiele osób jakoś ją znosi, ja nie daję rady. Jestem stworzona do słońca.
Zimą lubię uciec w ciepłe, odległe miejsca. Podróżuję dużo,
ale te najcieplejsze dla mego serca wspomnienia łączą się z małą wioską nad Bałtykiem, blisko Stegny. 14 lat temu, gdy byłam ledwo-nastolatką tata kupił tam mały domek. Byłam zła, że czekają mnie wakacje ciagle w tym samym miejscu. Myliłam się. Pokochałam gorące, mimo, że czasem deszczowe letnie dni w cichej wsi. To tam po raz pierwszy "zakochałam się" mając 13 lat. Tam pierwszy raz leżałam na ławce zachwycając się mleczną drogą i gwiazdami (nigdzie nie ma ich tyle co tam!). Tam pierwszy raz opowiadaliśmy sobie historie i duchach i ganialiśmy się między domkami. Tam pierwszy raz (a później wiele kolejnych razy) chodziłam po dzikiej plaży, pełnej złocistych bursztynów. Miałam ich całe słoje, został 1, w moim mieszkaniu stanowi tą "kropelkę złotych marzeń" z piosenek Kulfona i Moniki. Tam pierwszy raz całą noc tańczyłam przy ognisku w ciepłą sierpniową noc. Tam po raz pierwszy opiekowałam się małymi dziećmi sąsiadów i budowałam z nimi babki z piasku. Tam poznałam wiele osób, których wspomnienie wywołuje we mnie uśmiech. To niesamowite, z większością z nich widziałam się przez kilka lat tylko raz w roku przez kilka tygodni - a czuliśmy się wtedy jakby ten rok nie minął. Obserwowałam jak z dzieciaczków wyrastają dzieci idące do szkoły, póżniej do Komunii. Dorośli, którzy poznali mnie gdy byłam dzieckiem, teraz są moimi znajomymi. Kiedy w tym roku tata zasugerował sprzedaż domu, zadrżałam. Fakt, kocham wakacje w zagranicznych kurortach, ale nie wyobrażam sobie roku bez Mikoszewa. Tam czas stoi w miejscu, niewiele się zmienia. Te same gorące promienie słońce na pół dzikiej plaży i miękki biały piasek. Pachnący las pełen grzybów. Pies sąsiadów wyjadający mięso z grilla. Prom na Wiśle lekko kołyszący się na wodzie. Ten sam od tylu lat bar z frytkami. Zapach świeżego miodu i świeżo wędzonego łososia. Wały przeciwpowodziowe przy brzegu rzeki, gdzie mogę zaszyć się w ciszy - ja, odtwarzacz mp3 i zeszyt do przelewania myśli. Ludzie którzy przychodzą i odchodzą i na zawsze zostają w pamięci. Tak, to moje najcieplejsze wspomnienie.
oj, zapachniało mi tymi ciasteczkami... kocham lawendę - jej delikatność, powiedziałabym kruchość (choć wbrew pozorom to całkiem silna roślina) i przepiękną barwę kwiatów. Kiedyś miałam działkę na której rosła lawenda wychodowana przeze mnie z nasionek - rozrosła się w piękne, rozpachnione latem krzewy... Dziś mam nowy ogródek i nowe krzewinki lawendy, które mam nadzieję, że już niedługo staną się okazałymi krzewami :) z radością obserwuję jak przylatują na lawendowy stół motyle, pszczoły, tudzież inne owady. Nektar musi im smakować wybornie!
A skoro o zapachu lawendy już tyle napisałam to może dorzucę jeszcze garść letniej woni... Gdy za oknem deszcz (tak! miały być snieżyce, a tymczasem pada deszcz - będzie ślizgawica!) z radością wracam do letnich wspomnień i zapachów z Polski. Zastanawiam się właśnie o której jej rozpachnionej części napisać? Może o Kociewiu - ciągle mało znanym, omijanym przez pędzących w stronę morza urlopowiczów. To kraina lasów, rzek i jezior wysycona zapachem kwitnących lip, jaśminów, rozgrzanych w słońcu jałowców i sosen roztaczających wokół swój żywiczny zapach. Z ogromną przyjemnością, pławiąc się w promieniach słońca, delektowałam się nie tylko widokiem tego uroczego regionu, ale także opisaną przeze mnie wonią rozdrganego ciepłem słońca powietrza. Jeśli do tego dorzucę zapach kielichowca wonnego, którego po raz pierwszy spotkałam właśnie tam, to już nic więcej dodać, nic ująć. Ten krzew (muszę go mieć w swoim ogrodzie!)kwitnąc pachnie niezwykle intensywnie truskawkami i ananasem. Leżąc na rozgrzanej łące, pośród traw i ziół, właśnie tam najpiękniej czułam zapach polskiej ziemi.
Pozdrawiam ciepło
Nonimka :)
Moje ulubione wspomnienie wiąże się z zakupem wymarzonego siedliska na wsi w zeszłym roku. kiedy to położyłam się na hamaku pod jabłonią i pierwszy raz poczułam się gdzieś tak "u siebie", taka zakorzeniona, spełniona na swojej własnej ziemi!
Ja z zeszłorocznej lawendy porobiłam bukiety, nie wpadłam by pozbierać susz.
Jest wieczór. Szykujemy się do wyjazdu na dyskotekę. Daniella mówi, że dziś latino-americana.
Gęste, rzymskie powietrze a my w kusych podkoszulkach gotowi na noc pełną wrażeń. Wsiadamy do samochodu, w radio stare przeboje, które podśpiewujemy w dobrym nastroju. Ciampino nie jest daleko, jedziemy szeroką drogą mijając w piątkowy wieczór samochody pełne Włochów i Włoszek, którzy odżyli po przeraźliwie upalnym dniu pracy.
W Lublinie latino na disco to muzyka techno z trąbką albo bębnami live, jak będzie w Ciampino? Pięć sal, w tym na trzech (włączając górny pokład na dachu) króluje salsa, samba... królują panie i panowie, króluje zabawa, opalone ciała i wymiana partnerów do tańca. To na dachu przepadam na pół nocy. Starsi z młodszymi, młodsi z młodszymi. Dziadek tańczy rumbę z dziewczyną z okładki, za chwilę z żoną żeby po momencie podziękować za wspólny taniec kobiecie o miłej powierzchowności. Łysy, wysoki chłopak, którego hobby zamyka się w salach siłowni rytmicznie tańczy jive’a witając szczerym uśmiechem kolejne osoby wchodzące na parkiet pod gwiazdami.
Różańce na szyjach, pastelowo różowe podkoszulki, małe czarne i plisowane spódnice wirujące w koło. Białe zęby na tle słabych żarówek rozwieszonych na sznurze pod atramentowym niebem gdzieś na środku włoskiego buta. Letnia przygoda zakończona wizytą w piekarni. Po świeżo wypieczone cornetti wypełnione masą budyniową, miodem i marmoladą. Posypane cukrem pudrem. Z puszką zimnego napoju w gęstą i oplatającą rozgrzane, opalone ciała noc.
Śnieg po pas, letnie wspomnienia są niezbędne.
Gdy zamykam oczy widzę dwie jasnowłose dziewczynki, opalone, roześmiane, ubrane w harcerskie spodenki, koszule z odprutymi rękawami i trampki. Takie papużki-nierozłączki. Zrywają maliny i truskawki na zarobek, jeżdżą na jednym rowerze, grają w nogę, pływają w stawie. Nocują u siebie na zmianę, w środku nocy przez okno wymykają się na jabłka do sąsiada. Albo siedzą na parapecie, wpatrują się w zachodzące słońce i na głos marzą...Tamto lato było gorące, już na zawsze ma dla mnie smak malin i cukrówek. I zawsze gdy mi smutno - powraca do mnie.
Kilkanaście lat później latem, te same dziewczyny z brzuchami niczym księżyc w pełni, wspominają te czasy zuchwałe i piękne, tuląc do siebie swych pierworodnych synów, oczekują narodzin swych córek.
Ech... Stare, dobre czasy...
Pomimo mej miłości do lawendy, moje wspomnienie nie będzie dotyczyło jej:)
W zakamarkach pamięci, (gdzieś już bardzo daleko, bo minęło ponad 20 lat! ) mam takie letnie wspomnienie z wakacji, które spędziłam z rodzeństwem na wsi u dziadków. To było gorące lato. Wieś spokojna, sielska, choć żniwa w pełni. Dziadkowie zapracowani przy ustawianiu snopków w tzw. 10, a my biegamy po ściernisku boso! Bawimy się w chowanego, skrywając się w domkach ze słomy, które oprócz zabawy, dawały niesamowite schronienie przed upałem. Pamiętam, że w takie wędrówki Babcia zawsze zabierała prowiant na cały dzień. Pamiętała też o łakomczuchach i w koszu można było znaleźć bułeczki drożdżowe z nadzieniem kakaowym lub serowym, a do popicia kawa zbożowa. Do dziś mam wielki sentyment do kawy zbożowej. Uwielbiam jej smak i zapach-może dlatego, że kojarzy mi się z letnim wypoczynkiem na wsi.....Ale dzisiaj, boso po ściernisku, nie odważyłabym się już biegać:)
A u mnie na "nawsi" lawenda nie chce przezimować :((( podobnie jak i rozmaryn...
Urzekające zdjęcia, naprawdę bije od nich wspomnienie lata :)
Moje ulubione letnie wspomnienie? Może smak jeszcze gorącej, pysznej bułeczki, kiedy w letni ranek wracałam sobie z piekarni na Montmartrze i intensywny zapach kawy z mijanej kawiarenki?
A może dreszcz emocji, kiedy wymykałam się na wakacjach na potajemne spotkania z pierwszą miłością, by wspólnie śmiać się i ochlapywać fontannami wody na całkiem pustej plaży?
Nie, chyba najmilsze wspomnienie jest inne - hamak, ciepłe promienie słońca przebijające się przez brzozową koronę i rozkosznie mnie głaszczące :) Tylko ja, odgłosy ptaków i szum drzew. I jeszcze ktoś obok, uśpiony ciszą i ciepłem. Tak niewiele, a tak się czułam szczęśliwa... tak się chyba czują koty gdy mruczą :)
No i co...,no i co...???
No i przez problem z komp. zajrzałam tu dopiero dziś... Jest pięknie , cudnie, smacznie tylko... za późno...:(
Dla mnie lavenda to ciągłe kupowanie krzaczków mamie, która ma ogród i przygladanie sie jak co roku jest jest jej coraz więcej i więcej... Jak co roku jest coraz cudniej...
Jeszcze nie wpadłam na pomysł aby dodawac ją do wypieków.
Pozdrawiam ciepło i słonecznie, bo świeci :)
Robert, u mnie też wymarzała, zaczęłam kupować odmiany mrozoodporne. A o rozmarynie zapomnij. Nie zimuje u nas.
Dziękuję za letnie opowieści. Udało się odegnać śnieżycę i mamy dzisiaj piękne słońce. Ciasteczka i susz wysyłam do Micha za gorące, międzypokoleniowe wspomnienie i do Aniki, której brzuchata opowieść bardzo mnie rozczuliła. Czekam na Wasze adresy.
Lawenda... lawenda.... uwielbiam ją.
Piekłam już lawendowe ciasteczka. Pyszota :)
Pozdrawiam serdecznie
Wyglądają pięknie.
Mam pytanie: jak przechować i wysuszyć lawendę? Czy kwiatki obskubuje się po wysuszeniu czy przed?
ciasteczka cudowne upiekłam..
i pozwoliłam sobie zacytowac Twoje proporcje tu:
http://ugotujmy.blogspot.com/2010/06/lawendowy-dom-i-ciastka.html
Prześlij komentarz