poniedziałek, 2 stycznia 2012

Barcelona, czyli nie taki diabeł straszny. Poradnik podróżnika cz.II



Będzie hard (13 do 10 po podliczeniu głosów na facebooku i tutaj).
Dźwięk tłuczonego szkła wyrywa mnie ze snu ok. 2 nad ranem. Jedna, druga, trzecia tłuczona butelka. Jest ciemno, śpię w obcym mieszkaniu, otoczona obcymi zapachami starej kamienicy, w mieście, które jest mi zupełnie obce. W gardle rośnie mi gula, wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach. Przełączam się na tryb czuwania i tak wsłuchując się w nieprzyjazną ciemość zasypam ciężkim, niespokojnym snem.
To miał być miły, rodzinny wyjazd. Do Barcelony dotarliśmy późnym popołudniem, dwa dni przed świętami. Miasto w świątecznej odsłonie oczarowało nas od pierwszego spojrzenia.







Z trójką dzieci, po raz pierwszy bez samochodu. Komunikacja miejska, 4 walizki plus kilka bagaży podręcznych i ciasna klatka schodowa bez windy. Czwarte piętro.
Mieszkanie
Plusy – świetnie zaopatrzone sklepy, piekarnia i bar z pyszną kawą tuż obok naszego mieszkania. Odpada targanie ciężkich toreb z zakupami. Skaczemy po świeże paszteciki z tuńczykiem, butelkę wina, czy kilka plastrów jamon, kiedy tylko przyjdzie taka potrzeba.
Wybraliśmy mieszkanie z dala od utartych szlaków turystycznych, ale wciąż blisko centrum i stacji metra. Dwie sypialnie i salon z kuchnią.
Minusy – brak windy, typowy zapach starej kamienicy, którego po prostu nie da się uniknąć. No i jeszcze jeden minus, o którym za chwilę...
Do lekkiej kolacji siadamy mocno zmęczeni, lecz szczęśliwi. Jemy pyszne krewetki, sałatkę z ośmiornic, do tego świeże warzywa, ser i wino. Dziewczynki piją sok. Powoli mija stres związany z podróża, za oknem zapada ciepły wieczór. Nagle Lubo zrywa się z krzesła i strząsa coś na podłogę. Czterocentymetrowy karaluch spada z nieprzyjemnym trzaskiem na posadzkę. Jesteśmy zszokowani. Po miłym nastroju nie ma śladu. Błyskawiczny telefon do agentki , która wynajęła nam mieszkanie. O dziwo przybywa w ciągu 10 minut. Robimy awanturę. Jestem zdenerwowana, zaczynam wertować internet w poszukiwaniu sensownego hotelu. Nie wyobrażam sobie nocy w tym miejscu. Agentka proponuje spryskanie mieszkania środkiem na insekty i delikatnie się wycofuje. Ruszam do sklepu i wracamy z baterią różnych specyfików. Zgodnie z instrukcją na opakowaniu, musimy opuścić mieszkanie na min. 15 mniut, a następnie porządnie wywietrzyć. Przed nami przymusowy spacer po Barcelonie. Właśnie zapada noc...
Teraz będzie już tylko lepiej... Okazało się, że nieprzyjemny incydent nie powtórzył się więcej. Mam jednak żal do agencji, za to, że nie dopilnowała sprawy i nie przygotowała odpowiednio mieszkania, a tym samym naraziła nas na stresujące doznania.

Komunikacja miejska
Plusy – same plusy. Dziewięć linii barcelońskiego metra dowiezie błyskawicznie prawie wszędzie, gdzie potrzeba. Dobrze oznakowane, jasne intrukcje i ogólno dostępne mapki. Do tego możliwość bezpośredniego połączenia się obsługą w razie jakiś wątpliwości, zarówno przy automatach z biletami, jak i na peronach. Dla naszej pięcioosobowej rodziny kupujemy bilet rodzinny – 70 przejazdów w 30 dni (T-Familiar).



Dobrze rozwinięta linia autobusów, z których korzystaliśmy np. udając się do Parc Guell.
Rodzaje biletów znajdziecie na tronie: http://www.tmb.cat/en/bitllets-i-tarifes.

Zwiedzanie

Założyliśmy plan minimum, bez napiętego grafiku. Preferujemy długi spacer bez ścisłego planu po nieznanych uliczkach, parku, lub brzegiem morza, niż sztywne trzymanie się przewodnika. Ustaliliśmy kilka punktów, które chcieliśmy zobaczyć. Oto kilka miejsc, które zwiedziliśmy.

L’Acvarium Barcelona
Po Lizbońskim oceanarium, które zrobiło na mnie bardzo duże wrażenie, bałam się rozczarowania, ale blisko trzymetrowe rekiny przepływające obok nas o kilkanaście centymetrów i świetnie przygotowana część edukacyjna okazały się hitami. Dzieci, ale i my, rodzice, wyszliśmy zachwyceni. Polecam.



Port Vell





Z wiszącym drewnianym La Rambla Del Mar, tysiącem jachtów, jest dobrym miejscem na spacer. Nadmorska, pięknie zagospodarowana promenada. Tu po raz pierwszy spotkaliśmy zielone papugi, o których czytałam w przewodniku. Prawdę powiedzawszy, myślałam, że to jedna z tych naciąganych turystycznych atrakcji, ale pięknie umaszczone zielone papugi skrzeczą w palmach, a zdarza się, że całą kolorową zgrają wylatują w niebo. Niezaponiany widok.



Barceloneta



Dzielnica portowa z prostopadłym układem wąskich ulic, lokalnym tragiem, małymi sklepikami i restauracjami. Byliśmy tam przed południem, więc towarzyszył nam zapach świeżego pieczywa w licznych piekarniach. Grupki emerytów na ławkach i w kolejce do popularnej w Hiszpanii loterii Once, świeże pranie łopoczące na sznurach nad głowami przechodniów.



Platja de la Barceloneta
Ja po prostu lubię plaże poza sezonem (w sezonie też, ale wtedy jestem bardziej krytyczna).



Spędziliśmy na niej czas sjesty. Mewy, muszelki i kojące widoki, choć myślę, że latem może być nie do zniesienia.

Parc Güel



Piękna, słoneczna pogoda i niezapomniane widoki. Panorama Barcelony zapiera dech w piersiach, a bajkowe budowle genialnego Gaudiego sprawiły, że spędziliśmy tam wspaniały dzień. Przyznam, że podchodziłam z pewnym sceptycyzmem do tego parku. Nie lubię miejsc szeroko reklamowanych, które „musisz zobaczyć”. Mam jakiś opór przeciw takim odgórnym naciskom, jednak cóż, to jedno z bardziej niezwykłych miejsc, jakie przyszło mi oglądać.



Museo Picasso de Barcelona
Iść, czy nie iść? Iść. W porównaniu ze skromnym muzeum w Maladze, tutaj możemy podziwiać największą kolekcję dzieł artysty. Od wczesnych prac z okresu młodzienczego, przez wiele szkiców, spektakularny okres niebieski. Do tego ceramika, zdjęcia. Muzeum mieści się w pięknej dzielnicy La Ribera i zajmuje 5 przylegających do siebie średniowiecznych palaców. Moje dziewczynki z uwagą śledziły kolejne wersje dzieł, porównywały szkice z ostateczną wersją obrazu i odgadywały, jakie owoce Picasso namalował w wazie. Po wizycie w muzeum zasypały mnie swoimi wersjami martwych natur ☺.

Modernisme
Zachwycający, zaskakujący modernizm na który można się natknąć w wielu zakątkach Barcelony. Wyobraźnia i wrażliwość ludzka nie ma miary.



Font Magica
Woda, światło i dzwięk - wspaniałe widowisko i nawet nam nie przeszkadzały tłumy.



Rozczarowanie
Może nie powinnam, bo to przecież symbol Barcelony. La Sagrada Família budzi we mnie mieszane uczucia. Widzę geniusz Gaudiego w wielu wymiarach, jego nieprzeciętny umysł i religijną wrażliwość, ale niespójny styl Fasady Narodzenia Pańskiego z Fasadą Męki Pańskiej jest dla mnie zgrzytem.
Rambla – jeśli nie musisz, omniń szerokim łukiem. To niestety trudne, bo to jedna z głównych ulic odchodzących od Plaza Catalunya. Tłum ludzi, przez który trudno się przebić, hałas i wątpliwe rozrywki.

Wróćmy do butelek. Dźwięk tłuczonego szkła pozostanie dla mnie jednym z barcelońskich wspomnień, które wcale nie jest przerażające, jak mi się początkowo wydawało. Całe miasto segreguje odpady. Przy ulicach wystawione są estetyczne i bardzo często opróżniane kontenery na szkło plastik, papier i odpadki organiczne, a barcelończycy wyrzucają swe szklane śmieci dzień i w nocy. No i zostawiają obok kontenerów prawdzwe skarby. Przez te kilka dni wpadła mi w oko piękna wiklinowa skrzynia wypełniona surową ceramiką kuchenną (nie potłuczoną), oprawiony w skórę ogromny, stary tom historii Hiszpanii i dwa kosze na zakupy, o jakich marzyłam do swojej kolekcji. W tym jeden ze skórzanymi uszami. Zgadnijcie, czy zabrałam je ze sobą?

Jutro krótki epilog w formie praktycznej i wracamy do codzienności :)

31 komentarzy:

Majana pisze...

To chyba najcudniejsza relacja z Barcelony jaką miałam okazję czytać. Z uśmiechem, ciekawa i pełna pieknych zdjęć:).
Barcelonę pokochałam, jak tylko sie w niej znalazłam i mam niedosyt. Byłam tam 6 lat temu i bardzo pragnę powrócić, choćby po to by własnie tak jak Wy pospacerowac bez pośpiechu ,bo trzeba być zaraz w innym miejscu, tylko tak sami, bez grup, bez patrzenia na zegarek. Cudownie!

Co do tych skarbów to jestem pewna,że coś ze sobą zabrałaś, nie mogło być inaczej, zwłaszcza,że marzyłaś o takich rzeczach:))

Pozdrawiam i dziękuje za fantastyczną relację!
Majana

kucharenka pisze...

No i teraz mi się marzy Barcelona :-)

Pozdrawiam cieplutko

smakowite.com pisze...

Mieszkam w Barcelonie już prawie 3 lata, więc miło mi było przeczytać Twoją relację :-)
Osobom, które wybierają się do Barcelony z dziećmi polecam odwiedzenie zoo. Jest dużo ciekawsze od akwarium, można w nim spędzić cały dzień.
Z miejsc, do których dociera niewielu turystów, warto odwiedzić Park Labiryntu, w którym znajduje się prawdziwy labirynt.
I koniecznie trzeba też odwiedzić dzielnicę Gracię. Tam też jest mało turystów, można więc w spokoju powałęsać się po wąskich uliczkach, napić kawy na którymś z placów...
pozdrawiam!

KappaZeta pisze...

Tak jak lubię....
A karaluchy? Tego chyba nie da się uniknąć w miastach, gdzie występuje duża wilgotność powietrza. Ja miewam takie niespodzianki regularnie, pomimo latanie z mopem i specyfikami.
Besos!

Alice pisze...

Kochana, pieknie opowiadasz! dziekuje za ta wspaniala i...krytyczna ;) relacje i przesylam najserdeczniejsze zyczenia noworoczne dla Ciebie oraz Twoich bliskich
:*

Ania pisze...

Łał, czytałam z zapartym tchem. Prawie, jakbym tam była.
Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg.

Sisters4cooking pisze...

Eh, pięknie...

Barcelona marzy mi się już jakiś czas, ale moja Trójka jeszcze chyba za mała na taką wyprawę. Może za jakiś czas też skoczymy w Piątkę :)

Pozdrawiam!

P.S. Mój kalendarz Dilmah już wisi na ścianie w kuchni :)

Anna-apsik1 pisze...

Beato dziękuję za tę relację. Wiem coś o podróżach z 3 pociech i przyznam się, że często jedzenie w małych knajpkach, barach i na targach gdzie jadają "tubylcy" jest najświeższe i najsmaczniejsze. Nie ma też problemu z " bo dzieci głośno rozmawiają i nie mogą się zdecydować na danie".
Jeszcze jedno po lizbońskim oceanarium już wszystkie tego typu akwaria wydawać się będą mniej ciekawe ( tak mi się wydaje, nie zwiedzałam ich jednak wiele)

Agnieszka pisze...

Piękne zdjęcia. Też chciałabym wrócić jeszcze kiedyś do Barcelony, więc dziękuję teraz za relację.
I myślę, że wzięłaś skarby ze sobą...
:)

Anonimowy pisze...

Byłam w Barcelonie w październiku i też jestem zachwycona miastem. Polecam też zoo i pokaz umiejętności delfinów. Korzystaliśmy z autobusów i raz jeden z metra, gdzie zostaliśmy okradzeni, i to był ten zgrzyt.

Myszka pisze...

Wszystko cudnie ale ten karaluch......

Deilephila pisze...

tak cudnie, że mam ochote zaraz się spakowac!!

barbaratoja pisze...

Cudna relacja.
Byłam w Barcelonie 2,5 dnia Zawiszą Czarnym, poza sezonem. Wykupiliśmy bilet na dwudniowe zwiedzanie autobusem ze zniżkowym wstępem do muzeum.... oczywiście zabrakło czasu... wróciłabym tam...

Aciri pisze...

Fantastyczny pobyt mimo karalucha:) Super tak naładować baterie na koniec roku:) pozdrawiam.

funita pisze...

Piękne zdjęcia i jeszcze piękniejsze uśmiechy :) Czy mogę mieć nadzieję na przepis i zdjęcia churros w Twoim wykonaniu (tak jakoś się nastawiłam po poprzednim wpisie ;)). Pozdrawiam, Marta.

Agnieszka pisze...

Ochh, takie relacje lubię! :-)
Podobnie zresztą jak zwiedzanie nowych miejsc bez szczegółowego planu :-) Dziękuję za to, ze mogłam choć przez chwilę pobyć w Barcelonie :-)

Dusia pisze...

Dokładnie, czytając zabierasz nas w te wszystkie miejsca, które zwiedzaliście. Ciekawa relacja, ładne zdjęcia:) I coś czuję, że pewnie dodatkowy bagaż znalazł się z powrotem:)

Anonimowy pisze...

Skoro marzyłaś to nie mogłaś nie zabrać (koszyka) ;-)
Nie wiem czy kiedykolwiek będę w Barcelonie-relację czyta się przyjemnie.
pozdrowienia,
jola

Aleksandra Stolarczyk pisze...

relacja tak zachęcająca,ze nawet śmietniki barcelońskie chciałabym pozwiedzać!

Jswm pisze...

cieszę się, ze wybrałaś wersję hard :)
wspaniała, żywa relacja
byłam w Barcelonie tylko przejazdem, kilka godzin, trzeba tam wrócić

plakatowka pisze...

no i warto się wybrać do Barcelony :) choćby dla samych śmietników :)

Vanilia81 pisze...

Nigdy nie byłam w Hiszpani i nigdy mnie do niej nie ciągnęło, ale po Twojej relacji, juz wiem, że wczesniej czy później musi się stac celem naszych wakacji. Z karaluchem to jest tak, że gdyby go nie było, nie byłoby się z czego śmiać za kilka lat :)Dziękuje za reportażyk i czekam na hiszpańskie akcesoria w sesjach ;)ps. pierwszy raz widzę Twoje córy! Cudne dziewczyny!(po mamusi)

Magdalena pisze...

Świetna relacja i śliczne zdjęcia!

Fanny pisze...

Chyba sie niepotrzebnie unosisz, bo i karaluchy i halas to nieodlaczny element hiszpanskich miast. A Ramble trudno ominac, jak inaczej trafic do La Boqueria ? Uwielbiam Barcelone.

Anonimowy pisze...

Ja pierwszy raz zobaczyłam karalucha w szpitalu, leżałam na laryngologii. Dawno to było. Ale dodam, że szpital nie był w Barcelonie... Też mnie ciarki przeszły.

Czytając Twoją opowieść czułam się tak, jakbym była tam razem z Wami. Fajna historia z podróży, fajne zdjęcia.

I czuję, że przywiozłaś nadbagaż. Duży nadbagaż:-)

Dorota

Mońka pisze...

To jest relacja, którą się chce czytać na okrąło, tylko za krótko:D Skarby pewnie zabrałaś i staną się głównymi rekwizytami w następnym poście - czekamy niecierpliwie! Najlepsze życzenia w Nowym Roku!

merry pisze...

po horrorystycznym początku, widać udany wyjazd:) fajna relacja. pozdrawiam noworocznie, merry

Magda Baran pisze...

Beata, ale zrobiliście smaka na Barcelonę ;) cudowna wyprawa i przygoda! I świetna relacja - rozważna i romantyczna :)

Duende pisze...

czy pierwsze zdjęcie jest z labiryntu w Barcelonie?:) świetny reportaż z Barcelony. Byłam raz ale uwielbiam Hiszpanię a Barcelona ma cudowny klimat...dla mnie niezapomniany:)

Estella (Magda) pisze...

Dziękuję za cudowną relację! W tym roku wybieram się do Barcelony i na pewno przed wyjazdem zajrzę tu jeszcze raz :)

Shayneen pisze...

Wspaniała relacja!!! A patchworkowa choinka - wprost cudo! To mówię ja, zawodowy quiltmaker - rękodzielnik (do dzisiaj nie wiem, jak to jest po polsku, pewnie "patchworkowiec :D).
Pozdrawiam
Shayneen

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails